A w naszych sercach ciągle biało!

07.12.2010 | - -

Co prawda od blamażu w stolicy Katalonii minął już ponad tydzień, ale serca kibiców Królewskich nadal krwawią i nie zanosi się na szybkie zabliźnienie ran. Mimo że niektórzy przewidywali porażkę na Camp Nou, a drudzy ufali umiejętnościom socjotechnicznym José Mourinho, wszyscy głęboko wierzyli w powodzenie misji powrotu z Barcelony z twarzą. Jak wszyscy doskonale wiedzą, stało się zgoła odmiennie: Real Madryt poległ w Gran Derbi. Na wysokości zadania stanęli za to jak zwykle polscy madridistas, którzy tłumnie odwiedzili puby od Szczecina po Rzeszów, od Wrocławia po Olsztyn i od Gdańska po Kraków. To właśnie w byłej stolicy Polski odbył się IX Oficjalny Zlot Kibiców Realu Madryt, który po raz pierwszy był współorganizowany przez Polskie Stowarzyszenie Kibiców Realu Madryt – Águila Blanca.

W ramach zjazdu odbył się turniej w piłkę nożną na hali z udziałem dziewięciu drużyn, wieczory integracyjne, a także sponsorowane przez EA Sports zmagania w grę FIFA 11, które wygrał Wojtek Hankus. Z kolei w finale turnieju piłkarskiego spotkały się dwa zespoły kibiców… Barcelony. W meczu o trzecie miejsce ekipa Silesia Madridismo okazała się lepsza od Redakcji. Kolejne miejsca zajął Kraków oraz zespoły złożone ze zlotowiczów. Nagroda MVP turnieju trafiła do Mateusza Wiąckowskiego, najlepszym bramkarzem został Krzysztof Rybowicz, natomiast statuetkę króla strzelców zgarnął Leszek Kazimierczak, redaktor RealMadrid.pl, a także skarbnik Águila Blanca.

Poniżej znajdziecie galerię ze zlotu, a następnie możecie się przekonać, jak emocje związane z meczem rundy jesiennej przeżywali kibice Realu Madryt w różnych zakątkach Polski. Zapewniamy, że pomimo surowych batów i równie srogiej zimy, w sercach wszystkich madridistas nadal jest biało!

Sobotnie i niedzielne zmagania:
1 2 3
Najwierniejszy kibic

Połączone siły dwóch najlepszych drużyn turnieju
Silesia Madridismo
Pamiątkowe zdjęcie wszystkich uczestników niedzielnej fazy pucharowej

Finał turnieju w FIFĘ 11
Wręczenie nagród zwycięzcy – Wojtkowi Hankusowi
Na rozluźnienie – piłkarzyki!

Wspólne oglądanie meczu w poniedziałek:
Bar i obsługa Sports Pubu
– Jaki będzie wynik? – 2.0
– A nie, bo 5:5!
Przed meczem nic nie zwiastowało zmiany tych min: klik!
klik!
Posiłki z Hiszpanii
Zlotowicze spisali się na medal – wypełnili Sports Pub po brzegi: klik!klik!
¡A por ellos!
Kwiat krakowskiego madridismo i culés

Myślę, że Bednar ma rację, a Góral blefuje
– Dlaczego nie powiedziałeś Ramosowi, że gramy na serio?
Nigdy nie spadnie…



Kraków – Miasto Królewskie

Właśnie po to są zloty, aby być razem w chwilach i dobrych, i złych. Także tak złych, tak niewdzięcznych, jak poniedziałkowy wieczór sprzed tygodnia. Bo jak tu samemu oglądać klęskę ulubieńców, jak się w samotni porażki pocieszać w momentach tak bolesnych?

W Krakowie, podczas pierwszego zlotu stowarzyszenia polskich kibiców Realu Madryt było wszystko, oprócz dobrego wyniku meczu z Barceloną. Rzecz jasna. Madrycka brać, od piątkowego poranka po poniedziałkowy wieczór, bawiła się świetnie i z przytupem. Czy to podczas turnieju piłkarskiego na hali, konkursu gry w FIFĘ 11, „andrzejkowego” bratania się i zaznajamiania w wieczór sobotni, czy tak zwanego czasu wolnego, gdy każdy hulał na swoją nutę.

A gdy spadł już na nas wynik srogi i głęboko przeżywany, zawsze mogliśmy pocieszyć swe sterane, białe dusze, w towarzystwie oddanych kibiców Realu Madryt, którzy przyjechali do Krakowa z całej Polski, a także spoza granic naszego kraju.

Ba, nawet triumfujący kibice naszego poniedziałkowego ciemiężyciela potrafili racjonalnie wytłumaczyć powody tak wysokiego wyniku. W szanującej rywala, piłkarsko bratniej, kibicowskiej atmosferze. Panowie, to się chwali!

Gdy początkiem maja 2007 roku Real wygrywał z Barceloną 4:1, gdy zdobywał Mistrzostwo Hiszpanii, a rywal bił brawo oklaskując w szpalerze piłkarzy Los Merengues, nastroje wśród szczęśliwie obdarzonych posiadaczy Alma Blanca były świąteczne i euforycznie szalone. Ostatnio nasze zloty naznacza niestety wynik smutny jak listopadowa noc. Lecz gdy przeżywamy ją razem, jest i raźniej, i łatwiej gorycz porażki znieść.

A gdy przyjdzie zwycięstwo... Potęga zlotów kibiców Realu Madryt nie zna granic. A Kraków zawsze jest gotowy, aby godnie odpowiedzieć. :)

Podziękowania za gościnę, wkrótce znów się widzimy!

Qras

Gród Kraka okiem Ślązaka

Nasz niestety krótki, bo tylko sobotnio-niedzielny pobyt w Krakowie bardzo nam się podobał. Turniej piłki nożnej był bardzo dobrze zorganizowany; może tylko za krótko trwały spotkania w fazie grupowej, ale rozumiem, że to przez wzgląd na ilość drużyn. Udało nam się trafić do fazy pucharowej: dwa remisy i dwa zwycięstwa dały nam pewny awans. W półfinale, niestety, górą była drużyna złożona z kibiców Barcelony. Twierdza, której strzegł bramkarz Barçy była wręcz nie do zdobycia. Udało nam się strzelić jedną bramkę, ale niestety w dogrywce zabrakło już sił.

Impreza integracyjna w klubie Kakadu też była świetna, choć zjawiliśmy się tam dopiero po północy, już na lekkim dopingu ;) Zlot podobał się wszystkim, obyło się bez żadnych urazów i kontuzji w naszej drużynie, a jedyne, czego żałujemy, to że nie mogliśmy zostać tam na poniedziałkowe oglądanie meczu. Ale City Pub w Katowicach był z wami duchowo :)

Chciałbym przy okazji w imieniu całej drużyny Silesia Madridismo podziękować swojemu kapitanowi Robertowi „force” Grzybkowskiemu za wielki trud i wkład w organizację wyjazdu do Krakowa. To dzięki niemu znaleźliśmy się tam i zajęliśmy trzecie miejsce w turnieju piłkarskim.

elmoro_majkel

Londyn

Kłopoty z londyńskim Gran Derbi zaczęły się już w niedzielę. Metro ogłosiło 24-godzinny strajk, paraliżując miasto i powodując wielkie kłopoty w przedostaniu się do pubu The Sports Cafe. Jak się okazało, kilkoro naszych nie zdołało się zjawić; utknęli w domach lub pociągach. Po przybyciu do pubu, kolejna niespodzianka: wysiadło ogrzewanie. Temperatura w lokalu wynosiła 6 stopni Celsjusza! Można było zapomnieć o kibicowaniu Królewskim w samych koszulkach. Wszyscy siedzieli w płaszczach, czapkach, szalikach i rękawiczkach.

Za namową redaktora Huberta „Chooba” Brzozowskiego zdecydowaliśmy się poczekać z robieniem zdjęć aż włączą ogrzewanie. Sesję mieliśmy więc zrobić po meczu. Niestety, nic głupszego zrobić nie mogliśmy. Po pierwsze, ogrzewania nie udało się naprawić, a po drugie – w trakcie drugiej połowy wspomniany wyżej redaktor Choob i kilkoro innych osób po angielsku opuściło pub. Przysłali tylko sms, że nie mogą już oglądać popisów Królewskich i jadą do domu. Wzorowo! Razem z koleżanką Asiką, uznaliśmy to za zachowanie naganne. Kolejnym czynnikiem niesprzyjającym był stosunek kibiców Barcelony do kibiców Realu. Jakieś 7-1.

Ze względu na temperaturę w lokalu nie odbyła się nawet słynna na cały Londyn poniedziałkowa impreza. Nikt nie miał ochoty się bawić. Trochę bilardu, beer-ponga i to wszystko. Dlatego też, oficjalnie, uważam to El Clásico za najbardziej pechowe, jakie tylko pamiętam. Jako plus, można tylko zaliczyć fakt, że udało mi się zainteresować Águilą Blancą ludzi na portalu londynek.net. Jedna osoba dołączyła nawet do nas już podczas Gran Derbi, a kolejne zapowiadają udział w najbliższych spotkaniach.

darth_rhezus

Londyńskie madridismo

Wrocław

Stałym już miejscem spotkań wrocławskich madridistas stał się klub Tawerna. Nie inaczej było tym razem, co znacznie ułatwiło wcześniejsze nawiązanie współpracy z tym lokalem przez stowarzyszenie Águila Blanca, dzięki czemu każdy członek fanklubu mógł liczyć na 10-procentowy rabat na piwo. Odpowiednio wcześniej zarezerwowaliśmy sobie także jedną z sal składających się na lokal, a raczej (jak okazało się po przybyciu) większość stolików w tym pomieszczeniu, gdyż jeden z nich, ku naszemu zdumieniu, zajęty był dla bliżej nam nieznanego jegomościa. Mimo nieprzychylnej aury oraz, co za tym idzie, trudności z dojazdem, w Tawernie stawiło się ponad 100 osób reprezentujących Królewskich (choć nie wszyscy w koszulkach z herbami na piersi), pomiędzy którymi zasiadło także kilku kibiców drużyny rywali.

Pierwsi z nas zjawili się w Tawernie już po godz. 17:30. Około godzinę później zaczęliśmy rozstawiać stołki oraz stoliki w taki sposób, aby sala pomieściła możliwie jak najwięcej fanów. Dysponowaliśmy również czterema flagami, które rozwiesiliśmy wzdłuż pomieszczenia. Czas, który zmuszony byliśmy spędzić na oczekiwaniu, wykorzystaliśmy na powitanie osób, które pierwszy raz stawiły się z nami na meczu, liczne dyskusje czy uzupełnienie energii tym, co oferował bar. Staraliśmy się też wyszukać pojedynczych kibiców Realu Madryt w pomieszczeniu znajdującym się na wyższym poziomie Tawerny (efekt – trzech kibiców w „madryckiej” sali więcej, w tym jeden Hiszpan).

W trakcie ostatnich minut przed meczem wszyscy zajęli już swoje miejsca, a po wyjściu piłkarzy na murawę wstaliśmy i odśpiewaliśmy hymn Królewskich. Po rozpoczęciu spotkania rozpoczęliśmy doping, w czym bez wątpienia brylował pierwszy rząd. Oprócz klasycznych przyśpiewek zawierających „Madrid”, wykonywaliśmy na przykład „En España: Real…”, niejednokrotnie parafrazując rzeczony fragment na „En Polonia: Real…”. Niestety, po kolejnych traconych przez nasz zespół bramkach opadaliśmy z sił i doping był coraz mniej intensywny (choć, co warto zaznaczyć, nie mniej głośny). W trakcie meczu doszło też do nieprzyjemnej sytuacji w związku z nietaktownym zachowaniem trójki kibiców Barcelony, którzy po bramce na 3:0 zajęli miejsca obok pierwszego rzędu, na ławce (warto dodać, że żadne z nas ich nie znało, a rezerwacja była na nas), natomiast jeden z nich po kolejnym golu wstał i dopiero wtedy ściągnął kurtkę, po czym wszem i wobec rozpoczął prezentację barw Blaugrany. Nie umknęło to, niestety, naszej uwadze. Pierwszą uwagę osobom tym zwróciła Asia, a gdy zobaczyłem całą sytuację podszedłem do nich, żądając, aby opuścili zarezerwowane dla nas miejsca, natomiast w ślad za mną podążył jeszcze bardziej zdenerwowany całą sytuacją Maniek. Skończyło się na małej kłótni, a osoby te miejsca zajęte przez nich przy pewnym już wyniku Barcelony opuściły dopiero w końcówce meczu, za co otrzymali gromkie brawa.

Po meczu licząca niecałe 10 osób grupa udała się, początkowo w mizernych nastrojach, na mały „afterek”. Przeszliśmy z Tawerny w kierunku pl. Grunwaldzkiego, cały czas głośno podśpiewując przyśpiewki charakterystyczne dla kibiców Królewskich, przy okazji także wykazujące niezadowolenie z niektórych decyzji sędziego. Ostatecznie wieczór Gran Derbi zakończyliśmy w klubie Grawitacja, gdzie miejsce miała impreza programu studenckiego Erasmus, która w dużej mierze opanowana była przez Hiszpanów, podzielonych pomiędzy Barcelonę a Real. Oczywiście nie sposób było nie zintegrować się z obecnymi tam kibicami zespołu z Madrytu, chociażby poprzez uczenie ich polskich przyśpiewek. Wymieniliśmy też ze sobą słowa otuchy i nadziei na świetlaną przyszłość, co pozwoliło dość optymistycznie zakończyć ten, bądź co bądź, smutny dla nas wieczór.

Nitek

Oto najciekawsze zdjęcia z Gran Derbi we Wrocławiu: 1 2 3

Katowice

Jest 29 listopada 2010 roku. Poniedziałek. Właśnie minęła godzina 20. Na dworze kilka stopni poniżej zera. W moim sercu wręcz odwrotnie – można by ugotować wodę. I nie tylko w moim. Wiem, że za chwilę spotkam się z kilkudziesięcioma osobami, w których sercu płonie ten sam ogień. Na ulicach Katowic pustki. To niezwykły widok. Jednak nie w takim dniu. Dniu Gran Derbi. Dochodząc do rynku, zaczynam słyszeć bojowe okrzyki. To kibice FC Barcelona zaczynają swój przemarsz. Przyspieszając kroku, zastanawiam się, czy my – kibice naszego kochanego Realu – nie powinniśmy w tym momencie robić tego samego? Dumnie kroczyć przez miasto z pieśnią na ustach. Już biegnąc widzę, że culés zbliżają się do miejsca naszego spotkania przy ul. Stawowej. Wiem, że nie możemy być gorsi. Mija kilka minut. Rozpiera nas duma. Jest nas jeszcze czterokrotnie mniej, a daliśmy radę zakrzyczeć ten dziki pochód. Równo o godzinie 20:35 pozostaje nam jeszcze tylko zrobienie pamiątkowego zdjęcia i możemy ruszać. W głębi duszy mam nadzieję, że to samo, co u nas w Katowicach, stanie się w ten piękny wieczór na Camp Nou. Że Los Blancos dadzą radę. Wygrać tak na boisku, jak i na trybunach. Dochodzimy do pobliskiego City Pubu gdzie już wcześniej wynajęta sala czekała na nasze przybycie, abyśmy wspólnie mogli cieszyć się tym meczem. Jeszcze tylko ostatnie przygotowania, zajmowanie miejsc i… zaczęło się. Piłkarskie święto. Bo tylko tak można nazwać to spotkanie.

Jest źle. Można by rzec tragicznie. Już w 6 minucie mieliśmy serca w gardłach. Na szczęście to tylko słupek. Potem nasz świat się zawalił. Pierwsza bramka? Smutek i złość. Druga? Załamanie, ale też wiara, że będzie już tylko lepiej. Do 32. minuty pomimo wszystko staraliśmy się zachować względny spokój. Potem już nie mogliśmy. Nieuprzejme (lekko mówiąc!) zachowanie Guardioli i głupota Valdésa, który przebiegł pół boiska tylko po to, żeby popchnąć Cristiano, sprawiły, że krew w nas zawrzała. Co to ma być?! Jak osoby mieniące się specjalistami światowej klasy w swoim zawodzie mogą zachowywać się jak małe dzieci?! Z naszych okrzyków można by napisać nowy słownik polsko-hiszpańskich przekleństw. Nie jesteśmy z tego dumni. Ale chyba każdy z kibiców może śmiało powiedzieć, że w takim meczu nie da się zapanować nad emocjami.

Potem z naszych ust, co chwila wydobywają się tylko znamienne „ufy”, „ochy” i „achy”, jak przy rzucie wolnym wykonywanym przez Cristiano, przy którym piłka tylko o centymetry minęła bramkę Dumy Katalonii. Dokładając do tego jeszcze nasze okrzyki i próby zagrzania piłkarzy śpiewem, nic wesołego nie można powiedzieć o pierwszej połowie.

Z sali obok wydobywały się śmiech i wszechobecna radość. Wierzyliśmy, że po drugiej połowie tak odmienne nastroje „zamienią się salami”. Dzieląc się w przerwie uwagami dotyczącymi sędziowania, dobranej taktyki i formy piłkarzy, nie wierzyliśmy w tak tragiczny przebieg dalszej części meczu. I nawet nieuprzejme zachowanie kilku kibiców Barcelony spoza naszego kraju nie wyprowadziło nas z równowagi.

Na nic jednak zdały się nasze błagalne modlitwy. Po 15 minutach drugiej połowy w oczach niektórych z nas pojawiły się łzy. Nietrafione zmiany, brak jakiejkolwiek chęci do gry i szerzące się bumelanctwo. Nic więcej powiedzieć się nie da. Liczyliśmy na coś zupełnie innego. W ciągu 90 minut Real oddał pięć strzałów na bramkę rywala. Tylko dwa z nich były celne. Czym więc mieliśmy się ekscytować i zachwycać? Piąta bramka, która od 60 minuty wisiała w powietrzu była już tak naprawdę tylko „kropką nad i”.

Ano tak. I nie możemy pominąć wydarzeń z 93. minuty. Ramos – człowiek od zadań specjalnych, przed którego zabójczymi niegdyś strzałami z głowy przy stałych fragmentach gry drżał cały świat – popisał się niewyobrażalną wręcz głupotą. Czysta kpina. Cud, że tuż przed nogami Messiego nagle pojawiły się nogi Lassa, bo inaczej mogłoby się to skończyć dużo gorzej. Zamach nogi Sergio do tzw. kosy nie zauważyłby tylko ślepiec podczas snu. Dziękujemy Ci. Tylko szkoda, że tej boiskowej złości nie wykorzystałeś w zupełnie inny sposób.

Po meczu? Cóż. Powinniśmy podziękować kibicom Barcelony, że nas nie wyśmiali.

W spokoju rozeszliśmy się każdy w swoją stronę z nadzieją, że następnym razem będzie lepiej i będzie nam dane znów spotkać się w tak zacnym gronie.

Jestem pewien, że nikt z nas nie spodziewał się takiego przebiegu Gran Derbi. Lecz… czy tylko ja czuje się upokorzony i oszukany? Bo przecież miało być tak pięknie… Czy Mourinho nie miał być tym, z którym wreszcie uda się nam pokonać Barcelonę? Owszem, miał. Czy Cristiano nie miał być tym, który poprowadzi Real do zwycięstwa jak robił to w innych meczach? Miał. Czy Di María, Khedira, Özil nie mieli wnieść świeżości w nasze szeregi i siać popłochy między obrońcami Barcelony? Mieli. Tylko nic z tego nie wyszło.

Co roku na Santiago Bernabéu sprowadzani są młodzi, perspektywiczni zawodnicy. Co za tym idzie – rezygnuje się ze starszych, lecz doświadczonych boiskowych wyjadaczy. A Barcelona? Ich siłą napędową jest dwójka zawodników, którzy od kilku dobrych lat są niepodważalnymi filarami swojej drużyny. Czemu u nas już od dawna nie mogę dostrzec takiego zawodnika jak Xavi i Iniesta? Lidera. I nie chodzi mi o to, żeby Real kopiował styl gry Blaugrany. Zainwestujmy wreszcie w jakiegoś playmakera. I z nim wypracujmy wreszcie swój własny styl, którego z uporem maniaka będziemy się trzymać, a który będzie zabójczo skuteczny nawet w pojedynkach z takim rywalem jak Barcelona. Przecież mamy gwiazdy! I to my jesteśmy galaktyczni!

Cieszę się z tego, że jestem kibicem Merengues. I że nawet po takiej porażce mogę chodzić z dumnie uniesioną głową. Wierzę, że nadejdzie taki dzień, gdy na wszystkie drużyny spojrzymy z samego szczytu. Jak za dawnych, dobrych lat…

Katowice dziękują budzykowi za organizację. Piotr – spisałeś się na piątkę z plusem. A wy, wszyscy madridistas, pamiętajcie: na koniec sezonu to my będziemy mogli powiedzieć o sobie campeónes!

rufo

Oto najciekawsze zdjęcia z Gran Derbi na Śląsku: 1 2 3 4

Łódź

Na wstępną listę obecnych na wspólne oglądanie Gran Derbi w Indeksie zapisała się rekordowa liczba niemal pięćdziesięciu madridistas z Łodzi i okolic. Niestety osobom, które chciały dojechać z Bełchatowa, Skierniewic, Koluszek, a nawet z drugiego końca miasta przeszkodziła pogoda i Zarząd Dróg i Transportu. W poniedziałek Łódź została zwyczajnie sparaliżowana, a z pracy, uczelni i szkół większość mieszkańców wracała pieszo, gdyż komunikacja miejska nie miała którędy jeździć, ponieważ tory były zasypane przez ogromne ilości białego puchu i błota pośniegowego. W każdym razie najbardziej zagorzali kibice madryckiego Realu dotarli do Indeksu jeszcze dwie godziny przed meczem.

Niestety po raz kolejny w derbach Europy przewaga liczebna w pubie stała po stronie kibiców Barcelony, ale na szczęście architektura sali pozwalała nam na oglądanie meczu niemal w wyłącznie gronie łódzkich madridistas. Było nas około piętnastu, jednak z oczywistych powodów większość meczu oglądaliśmy w ciszy i tylko co jakiś czas komentowaliśmy bieżące wydarzenia. Po piątej bramce nie było osoby, która po prostu nie chciała na to patrzeć. Dotrwaliśmy do końca meczu, stwierdziliśmy, że zabrakło Roystona Drenthego (który przecież na Camp Nou w tym sezonie wygrał). ;) Miejmy nadzieję, że w 1/8 finału Ligi Mistrzów to Los Blancos sprezentują rywalom manitę, a pogoda pozwoli nam w większym gronie podziwiać świetną grę Realu Madryt. Trzeba jednak przyznać, że frekwencja była jedną z najwyższych, a wkrótce powinno być jeszcze lepiej.

Leszczu.

Poznań

Frekwencja w poznańskim Cooliozum dopisała, to na pewno. Niektórzy kibice pojawili się na miejscu już ponad dwie godziny przed pierwszym gwizdkiem Iturralde Gonzáleza. Mimo niedogodnej pory, mimo zajęć, mimo niesprzyjającej pogody i wizji powrotu do domu w tych niespecjalnie sprzyjających warunkach. Obsługa lokalu spisała się wzorowo i tu duże brawa należą się Cooliozum, gdzie kibice Realu Madryt jeszcze nigdy nie zostali źle potraktowani. Oby tak dalej!

Z minuty na minutę zapał fanów madryckiego zespołu przygasał, natomiast widzów w bordowo-niebieskich koszulkach wzrastał. Wynik nie dopisał, to fakt, stąd też nastroje kibiców Królewskich nie mogły być zbyt radosne. Były oklaski, ale także okrzyki zawodu czy zwyczajnej złości. Ze względu na przebieg meczu madridistas rozeszli się do domów, w smutnych nastrojach, przybici, wręcz nie mogąc uwierzyć, że to, co miało miejsce, ledwie kilkanaście minut temu... jest prawdą...

Rafhack

Szczecin

Spotkanie kibiców Realu Madryt w Szczecinie odbyło się w lokalu „Real-Kebab”. Większość kibiców stawiła się już o godzinie 19, a łącznie zebrało się ponad 40 osób. W trakcie trwania spotkania kilku „kibiców” po dobrej grze FC Barcelona nagle okazało się wielkimi fanami zespołu z Camp Nou. Mało brakowało, żebym zachowałbym się w stosunku do nich jak Ramos w ostatnich minutach meczu. Wierzyliśmy dość długo, że jeszcze coś osiągną, ale nikomu nie trzeba przypominać, jak mecz się zakończył, pod koniec jedynie nieudane akcje Barcelony lub okazałe przewinienia naszego zespołu były oklaskiwane.

Wraz z gwizdkiem sędziego telewizor został wyłączony, ponieważ widzieć cieszących się fanów i piłkarzy Barcelony to nic przyjemnego dla oka. Cieszy fakt, że kibiców Realu w Szczecinie jest coraz więcej, szkoda, że przegraliśmy, ale jak to Mourinho powiedział – liga się jeszcze nie zakończyła, więc głowa do góry.

Paweł Bartoszewicz

Szczecińscy madidistas

Trójmiasto

Trójmiejskie madridismo znowu nie zawiodło. Tym razem zebrało się w gdańskim Hotelu Szydłowski w licznej, ponadczterdziestoosobowej grupie. Około godziny dwudziestej pub zaczynał wypełniać się białymi koszulkami i szalikami. Nie trzeba nikogo przekonywać, że nastroje były bojowe, jak to przed El Clásico. Studio przedmeczowe tylko rozbudziło apetyty zgromadzonych.

Sam przebieg meczu można by w zasadzie pominąć milczeniem. Królewscy nas nie rozpieszczali. Więcej było momentów jęku zawodu niż oklasków. Od pierwszego gwizdka trwała szaleńcza katalońska nawałnica. Po raz pierwszy serca nam zadrżały, kiedy po sprytnym strzale Messiego piłka trafiła w słupek bramki strzeżonej przez Casillasa. Minęła chwila i stało się jasne, że łatwo nie będzie. Bramka Xaviego zasiała w nas odrobinę niepewności, ale zaraz ruszyliśmy do żywiołowego dopingu. Wtedy przyszedł kolejny cios. 2:0. Ostatnie minuty przed przerwą wlały w nasze serca nadzieję. Los Blancos zdawali się łapać oddech. Rzut wolny wykonywany przez Cristiano o centymetry minął bramkę Valdésa. Między kibicami trwały ożywione dyskusje. Geniusz Mou miał zrobić swoje w przerwie; po chwili odpoczynku mieliśmy zobaczyć Real w nowym wydaniu.

Do drugich czterdziestu pięciu minut przystępowaliśmy z umiarkowanym optymizmem. Jak się okazało, powściągliwość była słuszna. Początek drugiej połowy rozwiał nasze wątpliwości. Bańka prysła po kolejnych dwóch bramkach. Upokorzenie było już nieuchronne. Im dłużej trwał mecz, tym bardziej chciało się zapaść pod ziemię ze wstydu. Dodatkowo atmosferę podgrzewały liczne utarczki między piłkarzami obu ekip. Zniesmaczenie wywoływał zupełny brak pomysłu na grę po stronie Realu. Całość przypominała nieco popularną grę „w dziada”.

Niektórzy zawodnicy postanowili zapewnić kibicom dodatkową rozrywkę i pokazali próbkę swoich umiejętności aktorskich, które kwitowano raczej ironicznymi uśmiechami niż brawami. Zobaczyliśmy też elementy sztuk walki. Czara goryczy przelała się w doliczonym czasie gry. Piłkarze Barcelony najwyraźniej nie baczyli na nasze – wystarczająco już postrzępione przez Królewskich – nerwy i zafundowali nam manitę. Choć na dworze zimno, czapki z głów przed Blaugraną.

Pub, jak się nietrudno domyślić, opuszczaliśmy w minorowych nastrojach. Boiskową kompromitację częściowo zrekompensował nam miło i kulturalnie spędzony czas pośród innych madridistas. Chyba jednak warto było. Tym razem biel na ulicach okazała się złym zwiastunem. Oby wiosna była nasza.

NatanD.

Lublin

Miało być tak pięknie, niestety, tym razem kibice w Lublinie nie zachwycili. Nie udało się pobić rekordu z poprzedniego roku, nie było atmosfery, nie było kibicowania, większość osób była jedynie obecna fizycznie, myślami będąc chyba gdzie indziej. Zamiast śpiewów i podtrzymywania Królewskich na duchu, słychać było ciszę oraz przelotne śmiechy z prośbą o kolejną bramkę dla Barcelony. Na palcach jednej ręki można byłoby wyliczyć osoby, które kibicowały naprawdę od serca. Jeżeli chodzi o mecz, nie trzeba nic więcej mówić ani pisać. Wynik świadczy o wszystkim, co mieli nam do zaoferowania piłkarze Realu tego wieczoru. Jedynym plusem Gran Derbi w Tifosi był turniej w FIFĘ 11 z udziałem 12 osób, przez co atmosfera przed meczem nieco się rozluźniła. Zeszło napięcie, przyszedł spokój i nadzieja na równie wspaniałą grę Realu, piękną i zorganizowaną, taką jaką prezentowali niektórzy uczestnicy turnieju. Los sprawił, że turniej zakończył się nierozegranym finałem, który miał się odbyć po ostatnim gwizdu na Camp Nou. Niestety, klasa, jaką pokazała Barça, przyćmiła wszystkie chęci i jakąkolwiek nadzieję na pozytywne zakończenie wieczoru. Wszyscy w smutku i złości rozeszli się do domów. Jedyne, co nam pozostaje, to czekanie do wiosny z nadzieją na wspaniały rewanż na Santiago Bernabéu. Mam również nadzieję, że kibice w Lublinie ożyją i pokażą, jak godnie należy kibicować Królewskim.

Gorąca prośba do wszystkich kibiców z Lublina: przychodźcie na mecze częściej, nie tylko dwa razy do roku. Jest to po prostu przykre i smutne, że potraficie być tylko na tym meczu, a nie na żadnym innym. Do zobaczenia na wiosnę, mam nadzieję, że w wiele potężniejszym i radośniejszym gronie.

kenji

Oto najciekawsze zdjęcia z Gran Derbi w Lublinie: 1 2 3 4

Toruń

Toruńscy madritistas w tym roku spotkali się podczas Gran Derbi w Piwiarni u Szwejka. 29 listopada 2010 roku zostanie zapamiętany jako zimny, śnieżny i... smutny wieczór.

Kibice Blancos mimo kiepskiej pogody zjawili się na meczu jeszcze na pół godziny przed pierwszym gwizdkiem. Szaliki, koszulki i flagi i wiele innych gadżetów towarzyszyło sympatykom naszej drużyny.

Jak dobrze wiemy, mecz już od początku nie układał się po naszej myśli. Barcelona dominowała od początku do końca i pod każdym aspektem. Dla niejednego z nas, mecz mógłby skończyć się już w pierwszej połowie, tylko po to, by nie słuchać już okrzyków radości kibiców Barçy obecnych po drugiej części sali barowej. Mecz jednak trwał 90 minut, a Królewscy zostali srogo skarceni przez Katalończyków. W dodatku smutnym aspektem było wręcz chamskie zachowanie niektórych zawodników Realu. Ale nawet po takim meczu i takim zachowaniu piłkarzy prawdziwy kibic Blanco nadal wierzy w swoich idoli.

Po końcowym gwizdku nie obyło się bez przykrych incydentów, gdyż jeden z kibiców naszego rywala szukał zaczepki wśród madridistas. Ale cóż, nie każdy potrafi uszanować fanów innej drużyny.

Piwiarnię u Szwejka nasi kibice opuszczali z opuszczonymi głowami. Miejmy nadzieję, że lepsze nastroje będą nam towarzyszyły po rewanżowym meczu na wiosnę przyszłego roku. Wtedy również spotkamy się w Piwiarni u Szwejka, ale miejmy nadzieję, że w jeszcze liczniejszym gronie niż miało to miejsce teraz.

Zapraszam również wszystkich toruńskich kibiców naszej drużyny do częstszego zaglądania do naszego tematu na forum. Jeszcze raz dziękuję wszystkim kibicom za tak wysoką frekwencje i już zapraszam nie tylko na mecz z Barceloną na wiosnę, ale także w miarę możliwości na pozostałe mecze Realu.

Rafał Guziński

Radom

Mimo straszliwego mrozu w sercach radomskich madridistas było gorąco niczym w piekle. Po wybyciu godziny dziewiętnastej w Piwiarni Warki zbierały się coraz liczniejsze grupy fanów Królewskich oraz Barcelony. Pub podzielony na parter oraz poddasze wypełniony w całości został na piętnaście minut przed rozpoczęciem spotkania. I choć w ubiegłym roku kibiców naliczyć można było zdecydowanie więcej, fani z pewnością nie zawiedli i mimo bardzo niewygodnego terminu pojawili się w lokalu, wspierając gorąco swoich ulubieńców. Na górze można było zliczyć około pięćdziesięciu kibiców obu drużyn. Dół natomiast to również coś w granicach pięćdziesięciu osób, jednakże w większości byli to kibice neutralni.

Wraz z gwizdkiem sędziego wzmogły się okrzyki oraz ciepłe oklaski. Jak już jednak wszyscy wiemy, kolorowo nie było i nawet przez chwilę się nie zapowiadało. Już po kilkunastu minutach sfrustrowani kibice Realu wybuchali i z ogromnym żalem patrzyli na to pośmiewisko. I choć po pierwszej połowie można było mieć jeszcze nadzieję, David Villa szybko nas jej pozbawił. Z minuty na minutę było coraz gorzej. Gra Merengues była żenująca, a jeszcze gorsze było zachowanie piłkarzy, na temat którego chyba nawet szkoda strzępić sobie języka. Sytuacja z Ramosem w roli głównej totalnie wyprowadziła, przynajmniej mnie z równowagi. Jedni z baru wychodzili ze łzami w oczach, inni zaś triumfując wielki sukces. Cóż, chciałoby się rzec – takie życie, raz na wozie, raz pod wozem. Szkoda tylko, że ostatnio nie możemy się na ten wóz wdrapać…

Tak czy siak, Radom po raz kolejny pokazuje, że ma wspaniałych kibiców i potrafi doskonale się bawić. Widzimy się w kwietniu, a może nawet podczas wcześniejszych meczów, co Wy na to? A później może finał Ligi Mistrzów, kto wie, kto wie…

Bartłomiej Skorupa

Oto najciekawsze zdjęcia z Gran Derbi w Radomiu: 1 2 3

Białystok

W lokalu zjawiliśmy się najwcześniej (ja z Morfim i Cudakiem plus jego koledzy), dlatego udało się nam zająć najlepsze miejsca w pierwszym rzędzie wraz z pozostałymi kibicami Królewskich, którzy zjawili się szybciej niż inni lub mieli zarezerwowane miejsce.

Oczywiście potem zaczęli zjawiać się następni jednak w większości żaden człowiek nie miał na sobie koszulki drużyny, której przyszedł kibicować, zatem mogliśmy się tylko domyślać, ilu nas jest w rzeczywistości.

Przyszło nam się o tym przekonać przy pierwszej bramce. Jak huknęło za nami to sobie pewnie wyobrażacie. Mając już pojęcie o dominacji kibiców Barçy, zaczęliśmy snuć plany z zebranymi nad przyszłą zmianą lokalu. Niestety lokal ten promuje w sporej mierze właśnie kibiców Blaugrany.

Jak było dalej, to już wszyscy wiedzą. Zamiast Gran Derbi mieliśmy Gran Solo i naprawdę chciałem wyjść już po 30 minutach meczu. Jednak dzielnie siedzieliśmy i zbieraliśmy baty jak oni to i my.

Jaason

Archiwum